artykuły
Jednorożec w górach, czyli Rajd Granica 2014!
11:26:00
Na wstępie dodam, że harcerką jestem od ośmiu lat, a tydzień temu byłam pierwszy raz w górach (nie liczę tutaj, rekreacyjnych wyjazdów z rodzicami, jak byłam dużo młodsza). Więc wyjazd ten był dla mnie, wielkim wyczynem, dobrą zabawą i co na pewno - magią.
Wypadałoby jeszcze napisać o co w ogóle chodzi. A więc chodzi o to, że raz do roku, organizowany jest rajd granica. Jest to impreza harcerska, śmię powiedzieć, że nawet stricte wędrownicza. Jak nazwa wskazuje, słowo Rajd oznacza rajd pieszy, a słowo Granica, że chodzi się "po" granicy polsko-czeskiej. (jejku, tłumaczyłam to jak malutkim dzieciom, przepraszam ale teraz wszystko powinno być jasne).
Zacznę od początku czyli START.
Z Milicza do Karpacza (gdzie był start rajdu), dostaliśmy się kulturalnie i bez problemów autkiem, na szczęście mieliśmy taka możliwość, bo jechaliśmy 4-osobowym patrolem :) Gdy dojechaliśmy na miejsce, kupiliśmy mapy i mniej więcej ogarnęliśmy trasę. (Rajd dzieli się na kilka tras, my akurat szliśmy trasą VI czyli Bierutowską!). Komendantka trasy nasz szybko i bez problemów "odprawiła" sprawdziła czy wszystko mamy i dostaliśmy pozwolenie wyjścia na trasę.
W tym momencie powinnam zrobić spację i enter i zacząć nowy podtytuł "dzień I" Ale to nie takie proste. Cudowni my, na samym początku pomyliliśmy szlaki no bo "BRAK DANYCH" (dla osób które nie wiedzą, tak nazywał się nasz patrol ) i zrobiliśmy 20 minut marszu na rozgrzewkę ;)
DZIEŃ I
Ciężko mi ocenić stopień trudności trasy, szlaków itd, ponieważ jak już wcześniej wspominałam (ale aż wstyd się do tego przyznać) Pierwszy raz chodziłam po górach. Warto wyjaśnić też, że oczywiście przez cały rajd, mieliśmy na plecach wszystko to, co wydawało nam się niezbędne do przeżycia przez 3 dni w górach. Na szczęście ja spakowałam tylko i wyłącznie rzeczy, totalnie niezbędne i nie mogłam narzekać na ciężar mojego plecaka (ale z jedzeniem i wodą, na oko ważył ok 8-10kg). Nasza trasa zaczynała się, jak już wcześniej wspomniałam w Karpaczu, dokładniej Karpacz Biały Jar, stamtąd szliśmy czerwonym szlakiem do Schroniska pod Łomniczką. I już na tej krótkiej trasie moja kostka (u stopy oczywiście) przestała współpracować i trzeba było ją wspomóc bandażem. Później szliśmy do Schroniska Dom Śląski. I ten odcinek był dla mnie na prawdę wielkim hardcorem. Zgaduję, że w tym momencie bardzo wyolbrzymiam, ale w moich oczach wchodziliśmy bardzo stromo głazami, po prostu na siebie zrzuconymi. W moich oczach była to wielka pionowo ściana nie do przejścia. Zwłaszcza, że gdy miałam na sobie plecak i wiatr mocniej zawiał, czułam że na prawdę tracę równowagę. Ale również na tym odcinku, w końcu zobaczyłam, dlaczego ludzie tak bardzo kochają góry. Ja też w tym momencie je pokochałam i w sumie od razu zapomniałam, że istnieje coś takiego jak zmęczenie. Te piękne widoki, których nie da się opisać oni słowami, ani nawet zdjęciami. Na szczęście wszystko mam schowane gdzieś tam we wspomnieniach. Dalej przeszliśmy już na stronę Czeską i szlakiem niebieskim szliśmy do schroniska Lucni Bouda. Pamiętam jeszcze to cudowne uczucie , gdy idziesz "ścieżką" z kamieni, która ma szerokości może z metr, a zaraz obok ciebie jest spad(?) przepaść(?), nie mam pojęcia jak to nazwać, ale uczucie przegenialne! Co tu mogę powiedzieć, myślę, że nie ma co się rozpisywać bo jedyne co nasuwa mi się na myśl to MAGIA. Dalej do "U Bileho Labe" a potem żółtym szlakiem do Schroniska Odrodzenie już po granicy Polskiej. Na końcówce trasy, mogę śmiało powiedzieć byłam wycieńczona. Ale bardzo mi się podobało właśnie takie a nie inne zmęczenie.
Nie umiem określić pogody jako ani złej, ani dobrej. Choć bardziej tu w stronę dobra, choć ciągle słońce zachodziło i robiło się zimno i potem znów zimno i znów ciepło. zimnociepłozimnociepłozimnociepło i tak ciągle. I do tego mnie przewiało, choć starałam się jak mogłam z odpowiednim ubiorem.
Więc po dojściu do schroniska zaczęłam czuć i zmęczenie i ciągle nasilającą się chorobę. Która rozwinęła się do tego stopnia, że nie mogłam ruszyć palcem.
DZIEŃ II
Jak już wspominałam o mojej narastającej chorobie, to na moje nieszczęście TO rozwinęło się tak, ze drugiego dnia rajdu nie mogłam wyjść z łóżka bo czułam się jakbym umierała. (i uwierzcie, o ile w ogóle dotrwaliście do tego momentu posta, jeżeli tak to brawo! a teraz do sedna, uwierzcie, że nie pamiętam kiedy jakakolwiek choroba by mnie tak rozłożyła, jak wtedy) No niestety. Magią drugiego dnia się nie nacieszyłam bo pół dnia przeleżałam nieżywa (a na moje szczęście spaliśmy dwa dni w tym samym schronisku, więc nie było większego problemu z tym, ze zostałam). A gdy moi towarzysze w połowie dnia wrócili z trasy, poczułam się trochę lepiej. Czosnek stawia na nogi! Cóż za genialny naturalny antybiotyk! Później czułam się na tyle ok, że mogłam wziąć udział w grach pomiędzy patrolowych, co było świetnym pomysłem, bo przez moje wstrętne choróbsko nie mogłam brać udział w integracjach nocnych (śpiewankach, grach itp), a na tych grach poznałam kilka nowych osób :)
Ale po chwili "życia" znów powróciła choroba i poszłam się kurować. (ale na szczęście znalazłam wi-fi, które przy zasięgu czeskim było wielkim zbawieniem, bo mogłam skontaktować się z mamą i uspokoić ją, że jednak żyje)
DZIEŃ III
Nastał ten dzień, kiedy wiedziałam, że nie ma odwrotu, że mimo choroby (która przestała się nasilać) idę w trasę. Nie ma robienia z siebie kaleki. Plecak na plecy i jedziemy! Wzięłam porcję dragów, które miały mnie trzymać przy życiu przez najbliższe 10h i poszłam!
Nie powiem, że byłam z siebie bardzo dumna. Ale wraz z resztą patrolu ustaliliśmy, że ze względu mojej choroby nie ma co porywać się na wielkie wody, i wracamy dzień wcześniej. (dzień 3 był ostatnim dniem rajdu, lecz u celu, spotykali się harcerze z wszystkich tras i na miejscu miał odbyć się koncert i integracja między "trasowa") Więc nasz plan wyglądał tak, że jak najszybciej lecimy po trasie, oby zdążyć na pociąg który był w okolicach godziny 14:30.
A my na początku szlakiem czerwonym przez Śląskie Kamienie, Trzy Świnki i wodospad Kamieńczyka, do czarnego szlaku, a później prosto do Szklarskiej Poręby. Trasa w sumie nie była aż tak męcząca, była na prawdę bardzo przyjemna!
A! I ja to w ostatni dzień zawsze jest, wszystko co najlepsze się wtedy dzieje. Właśnie trzeciego dnia na trasie poznaliśmy bardzo przyjazny patrol (nie będę mówiła skąd, bo nie chcę zrobić faila i pomylić) Ale spory kawałek trasy szliśmy obok nich i gadaliśmy :)
O! Jaka ja jestem głupia! Zapomniałam wspomnieć o głowie jednorożca! pewnie już gdzieś na zdjęciach wam się przewinęła. Osoba w głowie jednorożca to ja. Tak dla wyjaśnienia. Pakując się, stwierdziłam, że przy tak pięknych widokach wyjdą świetne zdjęcia. I tak właśnie było. Wraz z Agą miałyśmy dużo frajdy z robienia sobie zdjęć na tle pięknych i magicznych gór.
I wracając do dnia 3, to po przejściu trasy w sumie wbiegliśmy na peron i nasz pociąg już był podstawiony. Więc szybko weszliśmy i kupiliśmy bilety. A ja nie pamiętam kiedy czułam się tak spełniona jak w momencie gdy zdjęłam z siebie plecak, i powiedziałam "przeszłaś rajd granica, prawie cały, ale przeszłaś" Biło ode mnie dumą na kilometr ;)
A w samym pociągu spotkaliśmy mega przyjaznego pana konduktora, który po tym jak załapał, że jestesmy harcerzami zaczął uczyć nas węzłów i robił z nami zawody kto szybciej zwiąże dany węzeł.
PODSUMOWANIE
I choć nie dane nam było (tylko i wyłącznie z mojej winy, głupiej choroby) spotkać się ze starymi znajomymi już na miejscu, to uważam, że rajd granica 2014 uważam za bardzo udany! I się zmęczyłam, i uśmiechałam, i podziwiałam widoki, i byłam pierwszy raz na prawdziwej górskiej wędrówce, i chorowałam, i robiłam zdjęcia, i w ogóle wszystko co chciałam!
Trasa VI Była mega i całej organizacji należą się owacje na stojąco! Przy okazji, jeżeli czyta to ktoś, z organizatorów lub uczestników, to ślę wam ogromne pozdrowienia i jest spora szansa, że nie macie pojęcia kim jestem, bo cały wolny czas przechorowałam w pokoju. Ale na pewno kojarzycie Jednorożca, więc pozdrowienia od jednorożca!
Magia, góry, dobra zabawa, zmęczenie, przekraczanie barier, harcerstwo.
3 komentarze
Nie mogę się napatrzeć na te zdjęcia. Mają świetny klimat ;)
OdpowiedzUsuńW imieniu organizatorów dziękuje :)
OdpowiedzUsuńZakochałam się w drugim zdjeciu :O mam nadzieje ze nie obrazisz sie ze ustawiłam je obie na tapete w telefonie? :D tez jestem harcerką! Twój blog jest oryginalny, miło się czyta ;)
OdpowiedzUsuńw wolnej chwili zapraszam ;)
niebieskiemysli.blogspot.com